By Katarzyna Mianowska on środa, 16 październik 2013
Category: Psychologia - jej różne oblicza

Nadwaga - problem też psychologiczny

"Nadwaga – przyczyna czy skutek naszych problemów?"

Jedzenie stało się naszym problemem. Coraz więcej naukowych badań pokazuje, że tyjemy.

I to coraz więcej i w coraz młodszym wieku. Jemy więcej niezdrowego jedzenia, pijemy słodkie napoje, coraz mniej się ruszamy. Do tego można dodać szybkie tempo życia, stres, ciągły brak czasu. Z drugiej strony w mediach, reklamach rozpropagowywany jest kult zdrowego, młodego ciała. Chcemy być piękni, młodzi, wspaniali. Często jest to kojarzone z sukcesem, choć zastanawia mnie, co to tak naprawdę oznacza.

Ludzi otyłych kojarzy się z porażką, niemocą, niechętnie się z nimi utożsamiamy. Więc kiedy u nas samych pojawia się ten problem, staramy się za wszelką cenę go zwalczyć. Kąśliwa uwaga znajomej, problem ze znalezieniem odpowiedniego rozmiaru sukienki w sklepie, przyjrzenie się swojemu odbiciu w szybie wystawy sklepowej. I ta myśl: „jestem obrzydliwa”, „wyglądam jak kaszalot”, „jak mogłam się doprowadzić do takiego stanu!” połączone ze wstrętem do siebie i swojego ciała.

Te doznania są tak przykre, że trudno jest nam z nimi wytrzymać. Szybko postanawiamy coś z tym zrobić. Niby sprawa jest prosta: jedz mniej, ćwicz więcej, a wszystko wróci do normy – to usłyszałam od szczupłej koleżanki.

Tylko dlaczego, jakoś w moim przypadku to nie działa? Dlaczego nie wystarczy sobie powiedzieć „od dziś jem tylko małokaloryczne jedzenie, piję wodę, ćwiczę godzinę dziennie, a za 6 miesięcy sprawa się rozwiąże”. Tak to się zazwyczaj zaczyna.

Mija tydzień, czasem trochę więcej. Chudniemy. Czasem jest łatwo, czasem niezwykle trudno, potrzeba wielkiej siły woli, żeby nie zjeść tego pachnącego ciasta u babci na obiedzie. Ale jesteśmy dumni, nie złamaliśmy się!

No i przychodzi ten dzień, kiedy już nie mamy siły… stres, zmęczenie, dzieci narozrabiały, mąż zdenerwował, w pracy szef skrytykował… Myślę sobie: co tam dieta…. Mam dość, chcę mieć trochę przyjemności z życia, nie mam siły… I kusimy się…. Jedno ciasto, drugie… potem jeszcze dodatkowa kanapka…

Kiedy już zaspokajamy głód, nagle wybucha w nas okropne poczucie winy… że się złamaliśmy…. Że jesteśmy słabi, że zawiedliśmy. Myślimy sobie, że skoro teraz zawiodłam, to po co się starać. I dajemy sobie z tym wszystkim spokój. Albo, mamy mocne postanowienie poprawy: „od jutra sałata i woda” – myślę sobie. Czuję się lepiej. Następnego dnia wstaję rano. Głodna nie jestem. Piję kawę (i nic) z mocnym nastawieniem, że się uda. Tak do południa jest ok. A potem przechodzę obok piekarni, gdzie pachnie świeży, przed chwilą upieczony chleb. I już nad sobą nie panuję… I kolejna porażka – myślę sobie już po wszystkim.

Błędne koło… może to trwać latami. Czasem chudniemy ale potem znowu tyjemy… Czasem się to przeradza w większy problem…
Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego tak jest. Dlaczego jemy, dlaczego tyjemy? Co jest takiego w tym jedzeniu, że trudno jest nam się opanować, a co ważniejsze, że zatracamy naturalną zdolność do odczuwania, kiedy mamy już dość?

Doszłam do wniosku, w toku moich wieloletnich zawodowych i osobistych doświadczeń związanych z jedzeniem i nadwagą, że tak naprawdę tu wcale nie chodzi o jedzenie. Jedzenie jest symptomem, objawem, czymś co widać i na czym mogę się skupić. Chociażby na walce z nim.  A tak naprawdę walce ze sobą. Tylko dlaczego ze sobą walczyć?

Kiedyś, gdy się odchudzałam, żeby się zmotywować, czytałam blogi innych, często młodych kilkunastoletnich dziewcząt. Często zjedzenie jednego nadprogramowego produktu wiązało się z katorżniczą wizytą na siłowni lub głodzeniem się następnego dnia. Przeraża mnie to.  

Czy my naprawdę zasługujemy na to, żeby ze sobą walczyć? Nigdy nie byłam w stanie się zgodzić z tym, że tylko poprzez wyrzeczenia i walkę jesteśmy w stanie osiągnąć sukces i to nie tylko w odchudzaniu. Szczerze mówiąc mam przekonanie, że to raczej droga w odwrotnym kierunku i mam poczucie, że osoby, które choć raz doświadczyły tego o czym piszę przyznają mi rację.

Często diety cud mają za zadanie zniwelować napięcie i przykre emocje związane z własną osobą poprzez krótkotrwały, ciężki wysiłek i pewną poprawę w wyglądzie i samopoczuciu. To dlatego nie działają (z psychologicznego punktu widzenia – o medycznych, dietetyczny i fizjologicznych aspektach nie będę się rozpisywać, bo nie jestem ekspertem).

Samo skupianie się na jedzeniu, na tym co mogę ale też czego mi nie wolno, też nie działa… Im bardziej się skupiamy na tym czego nam nie wolno, tym bardziej tego chcemy – zakazany owoc lepiej smakuje. To dlatego dieta kojarzy nam się z czymś przykrym, trudnym. Z poczuciem, że czegoś nie wolno, z poczuciem niesprawiedliwości: inni mogą, a ja nie. Te myśli i emocje nie mając ujścia, wywołują napięcie, a to z kolei prowadzi do potrzeby rozładowania go.  I mamy bunt w postaci skosztowania tego pachnącego ciasteczka.

Co więc można zrobić? Przed rozpoczęciem diety warto na początek zastanowić się dlaczego jemy. Z głodu? A może dlatego, że czujemy się niechciani, niekochani, coś nam nie wyszło, ponieśliśmy jakąś porażkę, pokłóciliśmy się z kimś na kim nam zależy, boimy się czegoś. To ważne, jest to klucz do sukcesu. Jedzenie uspokaja, koi nerwy, daje uczucie błogości, choć na chwilę.

Analiza tego co jest, to punkt wyjścia. Czasem dość trudno samemu to zanalizować. Warto popracować nad tym z psychologiem. Gdy wiem, dlaczego jem, jestem w stanie zastąpić jedzenie czymś innym, co daje podobny skutek. Gdy już nie potrzebuję jedzenia, żeby się uspokoić, wtedy chudnę bez większego wysiłku. Na tym etapie praca polega głównie na zmianie nawyku żywieniowego, jednego po drugim, ale w zgodzie z tym co JA lubię, a nie co mi karzą dietetycy. Jeśli przykładowo jestem nocnym markiem, nie będę się katowała kolacją przed 18-stą, bo idąc spać będę umierać z głodu, a to nie o to chodzi.

Zachęcam do spojrzenia na swoją nadwagę jako na efekt tego, co się dzieje w moim życiu i obserwacji własnych reakcji na różne sytuacje. Dla mnie osobiście to fascynująca podróż.

Katarzyna Mianowska, psycholog, psychoterapeuta

Leave Comments